Z cyklu: „Marginalia dla moich
szwagrów na niejedno posiedzenie”.
Pamiętam
jak Staś zapytał głośno i oficjalnie, a że obok byłem tylko ja - niewątpliwie
treść otarła się o mnie, poleciała dalej, niby niesłyszana, ale wróciła jak
broń ręczna, miotana. Nawet nie sposób zadania był dotkliwy, ani konstrukcja,
wiek tego malca ... Z taką łatwością i po prostu... Pustka i cicha, głęboka
zamysłowość. Myśl jak studnia, jak pieczara jaszczura. Wyziew smoka ognisty.
Spopielony słup telegraficzny, list bez adresata i nadawcy, jak samotna łajba w
klifie.
- Kim jesteś?
Wyparowałem.
Nie ma mnie, nie mnie ma. Skraplam się, zapadam. Staje na palcach - ugniatam
odciski. Pęcznieję i chudnę. Opluwam kwasem - ocieram z łez. Wiję
znieruchomiały. Jestem, bywam. Człowiekiem. Synem, mężem, pracownikiem,
sąsiadem, wujkiem, artystą, rzemieślnikiem. Czasem pomiędzy i samym sednem. Co
lubię robić, co mi wychodzi, ile zarobię, jak się utrzymam. Co zjem, jakie buty
włożę, dokąd pójdę, kogo spotkam.
Najbardziej lubię żonę, wycieczki, spacery niefizyczne i podróże samotne. Leżenie i wewnętrzne patrzenie.
Najbardziej lubię żonę, wycieczki, spacery niefizyczne i podróże samotne. Leżenie i wewnętrzne patrzenie.
Staję
się formą bezcielesną, istotą bezustannie ugniatającą tworzywo, aktem iskry,
aktem tworzenia, samym aktem przeistaczania coś w coś, nic w nic, nic w coś,
coś w nic, spięciem, sprzężeniem, radością i smutkiem, staję się wiatrem
formującym, dźwigarem, czerpakiem. Kruszę weń siebie i z pyłu lepię obrazy
muzyczne, sceny akantu, nagość skały, lepkość pędzla, strofy świetlnych linii,
melodię parkanów, chóry sadów ulicznych. Staję się chwilą przed dotykiem, tuż
przed muśnięciem. Magnetyczną przestrzenią i odwracalnym biegunem. Wirem bezszelestnym.
Hałasem, harmidrem. Ładem i składem spokoju. Stacją łóżek szpitalnych.
A potem albo coś powstaje, albo nie. Czas tego procesu może trwać sekundę, a może przeżyć samego nosiciela. Samo dzieło jest owocem pobocznym i wielokrotnie jako sam, bezbronny i nieodpowiednio uformowany - gnije. Bezskutecznie, niepotrzebnie wskrzeszany, zmuszony, wyrywany czasowi, rozrywany z części w całość. Nieudany. Wskrzeszone owo przybiera formę, lub pływa w świadomości. Obnosi się z prawem i w pobliżu autora. Migoce światełkiem bladym, alboli tez jakoby gwiazda. Spada zsypem potargana, wala się po kątach, czy pręży sie w oklaskach cała. Miota skrępowana, czy tuli jak piec kaflowy.
A potem albo coś powstaje, albo nie. Czas tego procesu może trwać sekundę, a może przeżyć samego nosiciela. Samo dzieło jest owocem pobocznym i wielokrotnie jako sam, bezbronny i nieodpowiednio uformowany - gnije. Bezskutecznie, niepotrzebnie wskrzeszany, zmuszony, wyrywany czasowi, rozrywany z części w całość. Nieudany. Wskrzeszone owo przybiera formę, lub pływa w świadomości. Obnosi się z prawem i w pobliżu autora. Migoce światełkiem bladym, alboli tez jakoby gwiazda. Spada zsypem potargana, wala się po kątach, czy pręży sie w oklaskach cała. Miota skrępowana, czy tuli jak piec kaflowy.
- … a jak babcia kroi placka na stół zawsze mówi, że nie
wyszedł?
- Kłamie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz